Sean jak
zwykle zanudza mnie swoją pogawędką, że jego tata jest najlepszym strażnikiem
zakładu karnego w Bradford, a ja wpatruję się w widoki za oknem, które znam już
od dawna i nic się nie zmieniły, przez cały okres naszej szkoły.
Sean
oczywiście nie wie, że obiecałam iść na spotkanie z Zaynem, tak samo jak nie wie,
że obiecałam jego ojcu, randkę z nim, aby wyjść na miasto z Malikiem.
Opieram
czoło o szybę i przymykam oczy.
Mój
towarzysz siedzi wpatrzony w drogę przed sobą, nie zwracając uwagi na to, czy
go słucham czy nie.
Nawet nie
staram się okazywać zbytniego zainteresowania, tym że za jakiś czas znowu mogą
skatować bezbronnego człowieka.
- Ojciec
pozwolił mi przyprowadzić znajomych w piątek, do zakładu – mruczy Sean, z wyraźnym
uśmieszkiem na ustach.
Krzywię się
i mocniej otulam bluzą, którą niedbale zarzuciłam na ramiona.
- Co wtedy
będzie?
- Kara dla
Diabła – słyszę, że jego uśmiech staje się coraz szerszy, a na mój kark
występuje zimny pot.
Cała się
napinam i gdy tylko auto zatrzymuje się na parkingu przed szkołą czym prędzej z
niego wysiadam i trzaskam drzwiami tak mocno, że zwracam uwagę grupki ludzi
stojących obok czerwonego audi.
Marszczę
brwi i nie zważając na dziwne spojrzenia ludzi, których mijam na korytarzach
ile sił w nogach pędzę do swojej szafki. Otwieram ją zamaszyście, wyjmuję
wszystkie potrzebne książki i słysząc tupot stóp Seana, jeszcze prędzej – jak
na skrzydłach – pędzę do klasy.
Obiad jest
mdły.
Jak wszystko
w naszej jadalni.
Rozglądam
się i wszędzie napotykam białe ściany, gdzieniegdzie jakieś dzieło sztuki,
które nie przypada mi do gustu. Na starym zakurzonym pianinie stoi mały kwiat,
którego nazwy nie pamiętam, w rogu stoi duży, przedwojenny zegar a z wieży
stereo sączy się powolna melodia.
Mama z tatą
jak zwykle rozmawiają o sprawach zawodowych, czyli jak było dzisiaj w pracy, co
się nowego działo na mieście i inne sprawy, które wcale mnie nie interesują.
Stukam
widelcem o talerz, wpatrując się w tarczę zegara.
Nie mam
zamiaru uczestniczyć w biesiadzie z moją rodziną.
Nerwowo mnę
materiał białej, zwiewnej sukienki, którą dzisiaj założyłam.
Minuty
ciągną się i ciągną, a ja chcę, żeby zegar wybił już godzinę piętnastą.
Oni nawet
nie zauważają, kiedy staję od stołu i pędzę na górę.
Zabieram z
pokoju, wcześniej przygotowaną torebkę, szybko poprawiam włosy, patrząc w
lustro, zawieszone na drzwiach mojego pokoju i tak samo szybko pędzę na dół.
Zabieram
klucze ze stolika, dżinsową kurtkę i już mnie nie ma.
Uśmiecham
się patrząc na postać opierającą się o ścianę zakładu karnego.
Widać, że
zakupiono lub dano mu nowe ubrania na nasz wypad.
Ma czarne
spodnie i czarną koszulkę, bez rękawów. Nerwowo przebiera nogami, co chwilę
kuca, podnosi patyk, kreśli jakiś wzorek na piasku, zmazuje, odkłada patyk i
tak kilka razy.
Śmieję się pod
nosem i podchodzę do niego, na co szybko wtula się w ścianę i znów przybiera
postać zastraszonego zwierzęcia z klatki.
Wzdycham
ciężko i powoli przykładam dłoń do jego policzka, kreśląc na nim delikatne
kółka.
- Cześć –
szepczę, uśmiechając się delikatnie.
Widzę jak
jego klatka piersiowa powoli unosi się i opada, serce bije powolnym rytmem,
chyba podobnym do mojego, lecz moje przyspiesza, gdy tylko jego powieki
uchylają się i spojrzenie cudnych, brązowych oczu odnajduje moje.
Cień
uśmiechu przemyka przez jego twarz.
- Hej –
mruczy i kaszle, jak robi to zazwyczaj.
Nie umiem
opanować szerokiego uśmiechu, który ciśnie się na moje usta. Nie wiem czemu,
ale w jego towarzystwie wszystko jest takie fajniejsze, lepsze.
Zayn
przechyla głowę w bok i przymyka oko, przez co wygląda jak mały szczeniaczek.
Przygryzam
lekko wargę, aby opanować chichot i staję na palcach, by musnąć jego nos.
- Idziemy? –
uśmiecham się szeroko, zerkając na jego zmieszany wyraz twarzy.
Kiwa lekko
głową i chowa ręce za plecami, przez co śmieję się cicho.
Łapę jego
dłoń i splatam jego palce ze swoimi.
- Tak
wygodniej – wzruszam lekko ramionami, obserwując jak wpatruje się w dłonie.
Kiwa delikatnie
głową, wciąż uporczywie wpatrując się w nasze ręce.
Ciekawe co
tak bardzo go w tym dziwi, bądź zastanawia.
To normalne
przy ludziach, którzy idą na randkę. Tylko, że nasza randka jest dość nietypowa
i wątpię, żeby można było nazwać to coś randką.
Ciągnę go w
stronę centrum miasta z którego kilkoma bocznymi uliczkami można dość na
miejsce w którym rozłożył się tegoroczny festyn rodzinny z lunaparkiem.
Odkąd tylko
pamiętam przychodziłam tutaj z rodzicami, a potem również z młodszą siostrą i
zajadałyśmy watę cukrową, potem jeździłyśmy na prawie wszystkich atrakcjach i
było fajnie. Od rana do nocy spędzaliśmy czas na tym polu śmiejąc się, piszcząc
razem z innymi dziećmi. Wtedy jeszcze nasza relacja przypominała relację
rodzinną.
Kiedy
przekraczamy bramę z wielkim, metalowym napisem „Lunapark” Zayn wyraźnie się
spina, co czuję przez jego dłoń złączoną z moją.
Ściskam ją
mocniej, aby dodać mu otuchy, ale to chyba mało działa, bo widzę jak tępo kręci
głową i zaciska zęby, co chwilę mocno przejeżdżając górnymi jedynkami po dolnej
wardze przez co zostają na niej czerwone ślady, a sama warga lekko puchnie.
Krzywię się
widząc Malika w takim stanie. Ten wypad miał na celu pomoc, a nie szkodę dla
tego chłopaka.
Wzdycham
ciężko i mrużę oczy, aby zlokalizować znaną mi od zamierzchłych czasów budkę z
watą cukrową.
Szeroki
uśmiech wkrada się na moje usta, kiedy widzę, że dzieli nas od niej jakieś
dziesięć kroków.
Mocno
szarpię dłonią Zayna i razem kroczymy w kierunku budki ze słodyczami.
Zayn
wprawdzie nie idzie tylko sunie za mną, co chwilę wpadając w moje plecy, ale to
mi nie przeszkadza. Widać, że czuje się lekko dziwnie w otoczeniu tylu ludzi,
kiedy przez pół życia widział tylko oczy strażnika przez małą szparę w drzwiach
od celi.
Stajemy w
kolejce. Ja przed Zaynem, który nie wiem czemu oplata moją talię rękoma i
kładzie podbródek na moim ramieniu. Z przyjemnością przymykam oczy i zaciągam
się powietrzem, przez co do moich nozdrzy dolatuje nikły zapach szamponu mojego
towarzysza.
Uśmiecham
się pod nosem i nie zwracam uwagi na nic innego, tylko na dłonie chłopaka,
które delikatnie masują mój brzuch.
Sprzedawca
odchrząkuje i tym przywraca mnie do rzeczywistości.
Rozglądam
się i widzę zmarszczone czoła i brwi wszystkich ludzi znajdujących się wokół
nas, przez co na moich policzkach znaczy się lekki rumieniec.
Przygryzam
wargę i kupuję dwie waty cukrowe.
Podaję
mojemu towarzyszowi jedną watę i obserwuję jak dokładnie ją ogląda, marszcząc
przy tym brwi.
Śmieję się
cicho i ciągnę go na bok, do cienia na pobliską ławeczkę.
Siadamy na
niej i Zayn delikatnie palcami dotyka waty, za chwilę zabiera dłoń, jakby ją
coś poparzyło i wącha palce.
- Oderwij
kawałek – instruuję, pokazując mu co ma robić.
Przypatruje
się dokładnie moim ruchom, kiedy odrywam kawałek waty i powoli wkładam go do
ust, później oblizuję palce.
Kiwa głową
na znak, że rozumie i powtarza moją czynność na swojej wacie jedynie swoje
palce przystawia do moich ust.
Cicho
chichoczę i czuję znowu gorąco uderzające do mojej twarzy. Myślę, że mogę to
wytłumaczyć słońcem i tym, że zawsze mam wypieki, kiedy zbyt długo na nim
siedzę.
Oblizuję
jego palce i zaraz się odsuwam widząc dziwne spojrzenia ludzi przechodzących
obok nas.
- Gdzie
chcesz iść? – zerkam na niego, kiedy już kończymy swoje waty.
Po tym
jednym razie Zayn do końca sam oblizywał swoje palce, lecz nadal twierdził, że
oblizane przeze mnie są ładniejsze.
Wprawiało
mnie to w dziwny nastrój, bo jakim cudem palce wylizane przeze mnie mogą być
fajniejsze?
Chyba, że
chodziło mu o to jakie wtedy są, co może być prawdą.
- Co
proponujesz? – unosi lekko brew, kładąc rękę na czole.
Wzruszam
lekko ramionami i rozglądam się dokładnie, a co przykuwa moją uwagę?
Tunel
miłości.
Zayn
powiedział, że chciałby tam ze mną popłynąć, więc czemu nie spełnić jego
marzenia?
- Tunel
miłości? – patrzę na niego, a on delikatnie unosi kąciki ust i kiwa głową.
Wstaję z
ławeczki i poprawiam sukienkę, łapiąc jego dłoń. Zayn szybko splata nasze palce
i uśmiecham się pod nosem obserwując jak nasze dłonie bujają się w tym samym
rytmie.
Opieram
głowę na jego ramieniu i wdycham zapach jego ubrań. Są nowe, to czuć. Jednak
troszczą się o niego, bo to niebywałe, że dano mu nowe ubrania tylko dlatego,
że chciałam iść z nim na miasto.
Kupujemy
bilety i wchodzimy do pomieszczenia, które zaprowadzi nas do przystani.
Łódki są w
kształcie łabędzi, mają lekko różowy kolor i są dość ładne jak dla zakochanych
par, które kochają kwiatuszki i serduszka.
Krzywię się
lekko, ale moja twarz zmienia wyraz gdy patrzę na Zayna, który na ustach ma
wymalowany szeroki uśmiech.
Wsiadam niepewnie
do jednej z łódek, a Malik zajmuje miejsce obok mnie.
Na małym
kokpicie znajduje się wielki, czerwony przycisk, który naciskam i łódka rusza.
Przestrzeń
między nami i głuchą ciszę wypełniają delikatne dźwięki muzyki, płynącej z
głośników, umieszczonych w oczach łabędzia.
Atmosfera
jest dość miła i nawet nie wiem kiedy nasze dłonie znów są splecione i znajdują
się na jego kolanie.
Opieram
głowę na ramieniu mojego towarzysza i przymykam oczy rozkoszując się jego
bliskością.
Traktuję go
jak normalnego człowieka, nie jak obiekt moich westchnień, fantazji
seksualnych, bądź skrytych marzeń.
To zwyczajny
chłopak, który potrzebuje mojej pomocy i chcę mu poprawić życie i samopoczucie.
- Fajnie
jest – szepcze, a w jego głosie da się usłyszeć uśmiech goszczący na jego
wargach.
Szybko
podchwytuję to i do końca podróży oboje uśmiechamy się szeroko.
Kiedy na
końcu tunelu, łódź zatrzymuje się, ciężko wzdycham i żałuję, że to tak szybko
minęło, ale zawsze to co dobre, szybko się kończy.
Wychodzę z
łódki, podtrzymując ramienia Zayna i uśmiecham się do niego, na jego okazanie
pomocy.
Machinalnie
poprawiam sukienkę i zatykam pasmo włosów za ucho.
Łapię dłoń
mojego towarzysza i wyprowadzam go z budynku. Musimy mrużyć oczy, gdyż słońce,
podrażnia nasze oczy i nic nie widzimy.
Śmiejemy się
sami do siebie, chyba nie wiedząc z czego i przechadzamy się po alejkach obok
różnych kramów. Zayn znajduje bursztynowy naszyjnik i wtyka mi go do rąk.
Wątpię, żeby
miał pieniądze, więc daję mu kwotę, równą z wartością naszyjnika i mulat płaci
sprzedawcy, po czym wiąże naszyjnik na mojej szyi.
Dotykam
wisiorka i badam jego kształt. To chyba serce, jest piękne i to wzruszający
gest.
Uśmiecham
się do chłopaka, na co jego oczy rozpromieniają się.
Splatam
nasze palce i idziemy dalej.
Przy
kolejnym stanowisku, którym jest rzucanie do celu, Zayn wygrywa dla mnie
pluszową foczkę, którą od razu w myślach nazywam jego imieniem i mocno tulę.
Ludzie
dookoła przyglądają się nam, pewnie dlatego, że większość mnie zna, a mój
towarzysz to nowo widziana osoba w tym mieście.
Mogę
wymyślić, że to jakiś mój daleki kuzyn, ale każdy dopatrzy się nikłego
podobieństwa i moja teoria upadnie.
Muszę coś
wymyślić, ale na szczęście nikt nas nie zaczepia, więc mamy względny spokój.
Zayn przez
cały czas ciągnie mnie od jednego do drugiego stanowiska i dokładnie bada
wszystkie przedmioty znajdujące się na stolikach.
Czasami pyta
co to jest, ale względnie rzadko, więc cieszę się, że nie wyglądamy jak
wariaci, gdy on może spytać o coś oczywistego, na przykład, co to pozytywka.
Obładowani i
chyba najedzeni za wszystkie czasy idziemy w stronę wyjścia z lunaparku. Zayn
niesie chyba już trzecią watę cukrową tego dnia, ja mam swoją foczkę i
naszyjnik, wszyscy są szczęśliwi i atmosfera jest radosna.
Wpatruję się
w niego i nie zauważam małej dziewczynki, która wpada we mnie i obie lądujemy
na ziemi.
Cicho syczę
z małego bólu, który mi doskwiera i pomagam podnieść się ze mnie chudej
brunetce o przemiłych zielonych oczach.
Zerkam na
Zayna, który nerwowo wodzi oczami po wszystkich, a swoje rozszalałe spojrzenie
lokuje na dziewczynce, która wpatruje się w niego.
Czerwona
lampka zapala się w mojej głowie i szybko wstaję i krzyczę, żeby dziewczynka
uciekała, ale jej pisk tylko go rozwściecza.
Nigdy nie
sądziłam, że osoba taka jak on, może złapać dziewczynkę za ramiona i podnieść
na wysokość czubka swojej głowy.
Mała
strasznie piszczy, co zwraca uwagę większości osób obok nas.
Dziewczynka
prawie płacze, ale Zayn ma wszystko gdzieś. Łapie ją za kostki i odwraca głową
do ziemi, lekko potrzepując.
- Zayn,
zostaw ją! – krzyk wyrywa się z moich ust, które szybko zakrywam dłonią.
Podnosi na mnie
swoje spojrzenie pełne złości i wiem, że nic nie pomoże.
- To Diabeł!
– wykrzykuje mężczyzna z tłumu.