poniedziałek, 3 lutego 2014

Chapter 1: Hello my name is...

Zayn

Jest późno. Tak sądzę. Widzę tylko światła z wybiegu, które przenikają przez okno. W oknie są kraty. Jestem w więzieniu. To jest niby mój dom. Nie mam światła. Miałem wcześniej jedną świecę. Zabrali mi ją. Patrzę na niego, unikając krat. Jest księżyc. Tylko księżyc i gwiazdy. One są zawsze. One mnie nie unikają. Każdy się mnie boi. Jestem samotny. Za kilka dni będzie pełnia. Kolejny atak. Nie wiem co się wtedy dzieje.
Słyszę jak strażnicy opowiadają o atakach. Nie wiem kto za tym stoi. Osądzają mnie. Ja zawsze śpię, nic nie pamiętam. W dzień po pełni przychodzą strażnicy. Zabierają mnie do ciemnego pokoju. Jeden ma pałkę, drugi ma kajdanki. Przykuwają mnie do rurek i biją. W głowę, w nogi, w brzuch. Tak co miesiąc. Chcą, żebym im powiedział coś o tych atakach. Nie wiem o co chodzi, ja śpię, ja nic nie wiem. Oni nie słuchają, nadal biją. Jak leje mi się dużo krwi, coś mówią, ale ja już nic nie słyszę. Ciągną mnie do mojej celi, rzucają na łóżko i zamykają. Leżę sam, płynie krew. Wszystko mnie boli. Jęczę z bólu, ale nikt nie słyszy. Patrzę na ściany. Rysuję na niej kreskę. Jest dużo kresek. Jedna za każdy ból. Jest ich bardzo dużo. Nie policzę ich. Oczy mi się zamykają. Zasypiam.
Gdy się budzę jest zazwyczaj ciemno. Patrzę na chmury, one uciekają. Też chcę uciec, ale nie mam do kogo. Przez dwa dni po ataku nikt nie przychodzi, nie dostaję jedzenia. Słyszę jak burczy mi w brzuchu. Inni nie słyszą, tylko ja. Nikogo nie ma na korytarzu. Nikogo nie ma ze mną w celi.
Cela jest brudna. Jest łóżko, okno z kratą, drzwi z małym okienkiem, wiaderko. Nie ma świecy, zabrali mi. Bali się, że coś podpalę. Przynajmniej tak słyszałem. Nie mówię, nie mam do kogo. Boję się. Od ośmiu lat tutaj siedzę, nikt mnie nie przytulał.
Jak byłem mały, mama mnie oddała. Dom dziecka był duży, było dużo dzieci. Miałem kolegów, ale i wrogów. Leo mnie lubił, a ja lubiłem Leo. Bawiliśmy się samochodzikami. On miał niebieski, ja miałem czerwony. Potem Leo zabrali. Ktoś go adoptował. Byłem sam. Mnie nikt nie chciał. Panie w domu dziecka się mnie bały. Podobno rozbijałem wazony kiedy byłem zły. Nie umieli mi pomóc kiedy płakałem.
Potem przyszedł Greg. On był zły. Każdy się go bał, bardziej niż mnie. Greg bił dzieci, krzyczał na panie. Był niegrzeczny. Raz, jak byłem już duży, miałem chyba trzynaście lat, pobiłem Greg’a. Wszyscy byli szczęśliwi, oprócz jednej pani, ona zadzwoniła na policję. Trafiłem tutaj. Poprawczak był za słaby dla mnie. Tak mówili. Tutaj jest zaostrzony rygor, czy jakoś tak.
Mówią, że jestem najgorszym z przestępców. Jestem człowiekiem, nie bestią! Oni nie widzą, nie rozumieją, ja też chcę czułości, też potrzebuję miłości. Nikt nie przychodzi, nikt nie pamięta. Przychodzi tylko strażnik, on daje mi jedzenie, wychodzi. Nie mogę iść do innych więźniów, nie mogę wyjść na spacer. Przychodzą po mnie co dwa dni w nocy. Idę do łazienki, szybko się kąpię i zabierają mnie do celi. Siedzę sam. Nie pachnę. Nie tak jakbym chciał. Nie mam perfum, nie mam ubrań. Mam więzienny strój. Pomarańczowy w czarne paski, jak na filmach, które oglądaliśmy z chłopakami w domu dziecka. Mam chyba ładne włosy. Przynajmniej miałem. W domu dziecka, każdy mówił, że mam śliczne włosy. Każdemu się podobały. Od ośmiu lat, nie patrzę w lustro. Raz na tydzień dają mi maszynkę i pozwalają się ogolić. To troszkę boli. Czasami leci mi krew, ale jestem przyzwyczajony. Miałem ładne oczy. Panie się nimi zachwycały, mówiły, że są duże, brązowe, że są ładne. Nie pamiętam moich oczu. Mało pamiętam. Wiem, że nikt mnie nie kochał. Nikogo nie obchodziłem.
Słyszę kroki. To strażnik. Szybko kładę się na łóżku, przykrywam kołdrą i zamykam jedno oko. Patrzy przez okienko w drzwiach. Widzi mnie. Patrzę na niego, a on na mnie. Myśli, że śpię. Wzdycha i powoli odchodzi. Siadam na łóżku i przecieram oczy. Chcę spać, ale nie mogę zasnąć. Nie umiem zasypiać. Chcę, żeby ktoś mi pośpiewał kołysanki. Nigdy ich nie słyszałem, a podobno są piękne. Kładę się na łóżku, zamykam oczy. Przykrywam się dobrze, starą kołdrą, która brzydko pachnie. Nucę pod nosem jakąś melodię. Nie znam jej. Wymyśliłem ją. Melodia jest ładna. Zamykam oczy i zasypiam.
Słyszę syreny. Otwieram oczy. Rozglądam się. W celi jest jasno, jest dzień. Słyszę kroki. Dużo kroków. Są blisko, są też daleko. Chyba strażnicy biegną. Słyszę otwierane drzwi. Patrzę w ich kierunku i widzę strażnika. Nie było pełni, nie było ataku, czemu przyszedł? Marszczy brwi i patrzy na mnie. Powoli podchodzi do łóżka, a ja się kulę. Boję się, nie chcę znowu dostać. Ściąga jednym ruchem kołdrę, a ja wtulam się w ścianę. Kręci głową i patrzy na mnie.
- Nie bój się – mówi spokojnie, a ja zaczynam na niego patrzeć.
Kiwam głową, mówiąc mu, że się nie boję, a on znowu wzdycha. Ludzi denerwuje to, że nie mówię. Nie mam z kim rozmawiać, dlatego nic nie mówię.
- Dzisiaj ktoś cię odwiedzi.
Unoszę brew i uśmiecham się szeroko. Wywraca oczami, a ja się cieszę. Ktoś mnie odwiedzi. Zamyślam się i próbuję wydobyć z siebie słowa. Oddycham głęboko i otwieram usta.
- Kto? – mówię ochryple, a on otwiera szeroko oczy.
- Ty mówisz?
Kiwam głową na „tak”, a on marszczy brwi. Znowu nie mówię, jest zły. Może być zły, jak woli.
- Kto? – ponawiam pytanie i odchrząkuję, żeby brzmieć bardziej naturalnie. Strażnik wzrusza ramionami.
- Dzisiaj przychodzą studenci jednej z uczelni. Młodzi psycholodzy, będą badać zachowanie więźniów. Tobie też się ktoś trafi.
Uśmiecham się lekko. Ciekawe czy to będzie jakaś dziewczyna. Nie widziałem, żadnej kobiety od ośmiu lat. Kiwam głową, a on wstaje.
- Masz zrobić dobre wrażenie Malik, jasne?

Znowu kiwam głową, a on znika za drzwiami. Uśmiecham się sam do siebie, wstaję z łóżka i staję na palcach. Patrzę przez okno i widzę w oddali słońce. Ono tak ładnie świeci. Ciekawe co mi dzisiaj pokaże. Może ten student nie będzie się mnie bał. Może ktoś się ze mną zaprzyjaźni? Chciałbym przyjaciela, albo ukochaną osobę. Chcę tego.

Lily

Słońce chowa się za horyzontem. W oddali widzę światła zakładu karnego. Zawsze te reflektory tak wystrzeliwują w niebo, nie wiem czemu, nie wiem po co, ale tak robią. Ludzie, którzy są tam zamknięci, nie mają lekko. Każdy się na nich złości, wyżywa. Każdy mówi, że są potworami, a w rzeczywistości strażnicy są tam potworami. Ojciec jednego z moich znajomych z klasy, pan Markus Finnig tam pracuje. Sean zawsze się cieszy i chwali tym, że jego ojciec daje łupnia tym największym bandytom. Czasami szkoda mi tego słuchać i po prostu odchodzę. Sean jest zarozumiały. Myśli, że jak jego ojciec jest tym „ważnym”, to wszyscy muszą się go słuchać.
Często do mnie podchodzi, pyta co u mnie i takie bzdety. Wtedy odchodzę. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego, a dobrze wiem, że on chce ode mnie czegoś więcej. Mówi, że jego ojciec katuje tego, który co miesiąc próbuje zabić jedną osobę. W mieście jest dość głośno na ten temat. Ludzie boją się tego człowieka i sądzą, że jak wyjdzie na wolność, to wszyscy umrą. Sądzę, że umrą tylko ci, którzy sprawili, że jego życie to piekło. Bradford to spokojne miasto, odkąd ten „Diabeł” siedzi w więzieniu. Ludzie mówią, że nie pozwalają mu nigdzie wychodzić i ciągle siedzi w celi i obmyśla co by tutaj zrobić.
Wzdycham i ostatni raz patrzę na ten zakład karny. Przenoszę wzrok na niebo i widzę już wschodzące gwiazdy. One oświetlają nam drogę, przyszłość. Moja przyszłość jest zaplanowana przez rodziców. Ja i moja siostra Amy, mamy iść na psychologię i zostać najlepszymi psychologami w Anglii. Amy jest mała. Ja już studiuję. Jutro idziemy do tego zakładu karnego.
Schodzę z parapetu i idę do łóżka. Kładę się na materacu i przykrywam chłodną pościelą. Przymykam oczy i próbuję zasnąć. Jutro idę do zakładu karnego o zaostrzonym rygorze spotkać się z największymi bandytami świata. Rodzice są temu przeciwni, ale z jednej strony, jeśli tego nie zrobię, to mogę zapomnieć o studiach. Wtedy nie miałabym czego szukać w tym domu. Tutaj na pierwszym miejscu stoi wykształcenie. Mama prawniczka, ojciec szanowany biznesmen. A my? Amy jest prymuską, tak ją wychowano. Ja? Wstydzą się mnie. Jestem tą czarną owcą, jak zawsze najgorsza. Chwalą się osiągnięciami Amy, a Lily? Lily jest niepotrzebna.
Słyszę krzyk. Siadam szybko i rozglądam się. Krzyk nasila się. To z pokoju Amy. Zakładam szlafrok i nawet go nie zawiązując pędzę do jej pokoju. Leży na łóżku. Płacze. Jest cała mokra. Kręci się, krzyczy, płacze i dławi się łzami. Siadam obok niej. Biorę jej głowę i przyciskam do swojej piersi, nucąc jej cicho kołysankę. Czuję, że się uspokaja. Odsuwa się ode mnie i przeciera załzawione oczy. Patrzę na nią troskliwie i gładzę po głowie.
- Amy, co się stało?
- Śniło mi się – zatrzymuje się, aby pociągnąć nosem. – Że Diabeł cię dopadł i zabił, że – znowu zaczyna płakać, a ja biorę ją w ramiona i kołyszę. – Jutro już nie wrócisz, do domu.
Wzdycham. Kompletnie zapomniałam, że Diabeł też tam będzie. W sumie, mogę na niego trafić. Nikt nie podaje jego prawdziwego imienia i nazwiska, każdy zna go jako „Diabła”.
- Już, spokojnie, nic mi nie będzie – szepczę i odkładam Amy na poduszkę.
Przyciąga mnie do siebie i kręci główką.
- Lily, nie idź, zostań ze mną – mówi błagalnie, a mi serce się łamie.
Kiwam lekko głową i unoszę palec, dając jej do zrozumienia, aby chwilkę poczekała. Kiwa główką i wtula się w poduszkę. Wstaję z łóżka i rozglądam się po pokoju. Podchodzę do krzesła i na opieraniu zostawiam szlafrok. Podchodzę cicho do śpiącej siostry i kładę się obok niej. Jest już spokojna i bezpieczna. Gładzę ją po głowie i po kilku minutach zasypiam.
Budzi mi skakanie po łóżku. Niechętnie otwieram oczy i obok mnie widzę uśmiechniętą twarz należącą do mojej siostrzyczki Amy. Uśmiecham się leniwie i zakrywam twarz poduszką, ale za chwilę czuję zimny powiew na mojej skórze.
- Lily wstawaj, spóźnisz się do szkoły!
- Jeszcze chwilę – mruczę i próbuję znaleźć dłonią kołdrę, ale zdaje się, że wylądowała na podłodze.
- Jest już prawie dziewiąta!
Na dźwięk tych słów, szybko siadam na łóżku i rozglądam się niespokojnie po pokoju. Sypialnia Amy, pamiętam, że to tutaj zasnęłam. Siostra jest już ubrana. Wyskakuję z łóżka i szybko zakładam szlafrok, pędząc do mojego pokoju. Na szczęście na łóżku leżą ubrania, które wczoraj przygotowałam. Jednym rucham zgarniam wszystkie i biegnę do łazienki. Biorę szybki prysznic, ubieram się i maluję. Z łazienki wychodzę ze szczotką w ręku. Wkładam ją do torby i prawie dostaję zawału widząc chłopaka siedzącego na moim łóżku. Patrzy na mnie i uśmiecha się, a jego niebieskie oczy robią się większe. Mentalnie wywracam oczami. Zapomniałam, że Sean po mnie przyjedzie i zabierze mnie do zakładu.
- Lily, um… - widzę, że mierzy mnie wzrokiem i lekko zagryza wargę.
Znowu wywracam oczami. Jak ja go nie lubię. No dobrze, jest przystojny i pochlebia mi to, że spośród wszystkich dziewczyn w szkole wybrał właśnie mnie, ale na litość boską, czemu on mnie obczaja!?
- Sean, nie mamy czasu, wstawaj.
Jęczy coś pod nosem i niechętnie wstaje, a ja chwytam torbę i wychodzę z pokoju. Na korytarzu mijam się z Amy. Spojrzenie ma zmartwione. Wzdycham cicho i szepczę bezgłośne „nie martw się”, a ona patrzy na Sean’a i kiwa głową. Sądzi, że on mnie ochroni, ale prawda jest taka, że jeśli on trafi na Diabła, to ucieknie gdzie pieprz rośnie.
Wychodzimy z domu i od razu, nawet nie czekając na zaproszenie wsiadam do jego luksusowego Ferrari. Chwalił nam się kiedyś, że to ojciec mu je kupił, matko, ale on ma wielkie mniemanie o sobie.
Sean siada za kierownicą i odpala samochód.
- Jak sądzisz, na kogo trafisz?
Wzruszam lekko ramionami i opieram głowę o szybę. Nie chcę z nim rozmawiać, ale on tego nie rozumie.
- Jeśli trafię na Diabła, skopię go tak jak mój ojciec – mówi pewny siebie.
Wzdycham ciężko i przymykam oczy. Jestem pewna, że diabeł prędzej złoi skórę Sean’owi niż odwrotnie. Nie nazywaliby go „Diabeł” bez przyczyny, prawda? Te ataki mówią same za siebie.

Ruszamy wzdłuż ulicy, a ja ciągle myślę.

_____________________________________________________________
Hej. Sądzę, że ten rozdział nie jest zbyt zadowalający. To takie wprowadzenie.
Może wam się spodoba. Dziękuję, za tyle komentarzy pod poprzednim postem.
Jesteście wspaniali, oby tak dalej! Kocham was i pozdrawiam
DAME COLD ♥