sobota, 7 czerwca 2014

Chapter 4: Sweet, little boy

Sean jak zwykle zanudza mnie swoją pogawędką, że jego tata jest najlepszym strażnikiem zakładu karnego w Bradford, a ja wpatruję się w widoki za oknem, które znam już od dawna i nic się nie zmieniły, przez cały okres naszej szkoły.
Sean oczywiście nie wie, że obiecałam iść na spotkanie z Zaynem, tak samo jak nie wie, że obiecałam jego ojcu, randkę z nim, aby wyjść na miasto z Malikiem.
Opieram czoło o szybę i przymykam oczy.
Mój towarzysz siedzi wpatrzony w drogę przed sobą, nie zwracając uwagi na to, czy go słucham czy nie.
Nawet nie staram się okazywać zbytniego zainteresowania, tym że za jakiś czas znowu mogą skatować bezbronnego człowieka.
- Ojciec pozwolił mi przyprowadzić znajomych w piątek, do zakładu – mruczy Sean, z wyraźnym uśmieszkiem na ustach.
Krzywię się i mocniej otulam bluzą, którą niedbale zarzuciłam na ramiona.
- Co wtedy będzie?
- Kara dla Diabła – słyszę, że jego uśmiech staje się coraz szerszy, a na mój kark występuje zimny pot.
Cała się napinam i gdy tylko auto zatrzymuje się na parkingu przed szkołą czym prędzej z niego wysiadam i trzaskam drzwiami tak mocno, że zwracam uwagę grupki ludzi stojących obok czerwonego audi.
Marszczę brwi i nie zważając na dziwne spojrzenia ludzi, których mijam na korytarzach ile sił w nogach pędzę do swojej szafki. Otwieram ją zamaszyście, wyjmuję wszystkie potrzebne książki i słysząc tupot stóp Seana, jeszcze prędzej – jak na skrzydłach – pędzę do klasy.

Obiad jest mdły.
Jak wszystko w naszej jadalni.
Rozglądam się i wszędzie napotykam białe ściany, gdzieniegdzie jakieś dzieło sztuki, które nie przypada mi do gustu. Na starym zakurzonym pianinie stoi mały kwiat, którego nazwy nie pamiętam, w rogu stoi duży, przedwojenny zegar a z wieży stereo sączy się powolna melodia.
Mama z tatą jak zwykle rozmawiają o sprawach zawodowych, czyli jak było dzisiaj w pracy, co się nowego działo na mieście i inne sprawy, które wcale mnie nie interesują.
Stukam widelcem o talerz, wpatrując się w tarczę zegara.
Nie mam zamiaru uczestniczyć w biesiadzie z moją rodziną.
Nerwowo mnę materiał białej, zwiewnej sukienki, którą dzisiaj założyłam.
Minuty ciągną się i ciągną, a ja chcę, żeby zegar wybił już godzinę piętnastą.
Oni nawet nie zauważają, kiedy staję od stołu i pędzę na górę.
Zabieram z pokoju, wcześniej przygotowaną torebkę, szybko poprawiam włosy, patrząc w lustro, zawieszone na drzwiach mojego pokoju i tak samo szybko pędzę na dół.
Zabieram klucze ze stolika, dżinsową kurtkę i już mnie nie ma.

Uśmiecham się patrząc na postać opierającą się o ścianę zakładu karnego.
Widać, że zakupiono lub dano mu nowe ubrania na nasz wypad.
Ma czarne spodnie i czarną koszulkę, bez rękawów. Nerwowo przebiera nogami, co chwilę kuca, podnosi patyk, kreśli jakiś wzorek na piasku, zmazuje, odkłada patyk i tak kilka razy.
Śmieję się pod nosem i podchodzę do niego, na co szybko wtula się w ścianę i znów przybiera postać zastraszonego zwierzęcia z klatki.
Wzdycham ciężko i powoli przykładam dłoń do jego policzka, kreśląc na nim delikatne kółka.
- Cześć – szepczę, uśmiechając się delikatnie.
Widzę jak jego klatka piersiowa powoli unosi się i opada, serce bije powolnym rytmem, chyba podobnym do mojego, lecz moje przyspiesza, gdy tylko jego powieki uchylają się i spojrzenie cudnych, brązowych oczu odnajduje moje.
Cień uśmiechu przemyka przez jego twarz.
- Hej – mruczy i kaszle, jak robi to zazwyczaj.
Nie umiem opanować szerokiego uśmiechu, który ciśnie się na moje usta. Nie wiem czemu, ale w jego towarzystwie wszystko jest takie fajniejsze, lepsze.
Zayn przechyla głowę w bok i przymyka oko, przez co wygląda jak mały szczeniaczek.
Przygryzam lekko wargę, aby opanować chichot i staję na palcach, by musnąć jego nos.
- Idziemy? – uśmiecham się szeroko, zerkając na jego zmieszany wyraz twarzy.
Kiwa lekko głową i chowa ręce za plecami, przez co śmieję się cicho.
Łapę jego dłoń i splatam jego palce ze swoimi.
- Tak wygodniej – wzruszam lekko ramionami, obserwując jak wpatruje się w dłonie.
Kiwa delikatnie głową, wciąż uporczywie wpatrując się w nasze ręce.
Ciekawe co tak bardzo go w tym dziwi, bądź zastanawia.
To normalne przy ludziach, którzy idą na randkę. Tylko, że nasza randka jest dość nietypowa i wątpię, żeby można było nazwać to coś randką.
Ciągnę go w stronę centrum miasta z którego kilkoma bocznymi uliczkami można dość na miejsce w którym rozłożył się tegoroczny festyn rodzinny z lunaparkiem.
Odkąd tylko pamiętam przychodziłam tutaj z rodzicami, a potem również z młodszą siostrą i zajadałyśmy watę cukrową, potem jeździłyśmy na prawie wszystkich atrakcjach i było fajnie. Od rana do nocy spędzaliśmy czas na tym polu śmiejąc się, piszcząc razem z innymi dziećmi. Wtedy jeszcze nasza relacja przypominała relację rodzinną.
Kiedy przekraczamy bramę z wielkim, metalowym napisem „Lunapark” Zayn wyraźnie się spina, co czuję przez jego dłoń złączoną z moją.
Ściskam ją mocniej, aby dodać mu otuchy, ale to chyba mało działa, bo widzę jak tępo kręci głową i zaciska zęby, co chwilę mocno przejeżdżając górnymi jedynkami po dolnej wardze przez co zostają na niej czerwone ślady, a sama warga lekko puchnie.
Krzywię się widząc Malika w takim stanie. Ten wypad miał na celu pomoc, a nie szkodę dla tego chłopaka.
Wzdycham ciężko i mrużę oczy, aby zlokalizować znaną mi od zamierzchłych czasów budkę z watą cukrową.
Szeroki uśmiech wkrada się na moje usta, kiedy widzę, że dzieli nas od niej jakieś dziesięć kroków.
Mocno szarpię dłonią Zayna i razem kroczymy w kierunku budki ze słodyczami.
Zayn wprawdzie nie idzie tylko sunie za mną, co chwilę wpadając w moje plecy, ale to mi nie przeszkadza. Widać, że czuje się lekko dziwnie w otoczeniu tylu ludzi, kiedy przez pół życia widział tylko oczy strażnika przez małą szparę w drzwiach od celi.
Stajemy w kolejce. Ja przed Zaynem, który nie wiem czemu oplata moją talię rękoma i kładzie podbródek na moim ramieniu. Z przyjemnością przymykam oczy i zaciągam się powietrzem, przez co do moich nozdrzy dolatuje nikły zapach szamponu mojego towarzysza.
Uśmiecham się pod nosem i nie zwracam uwagi na nic innego, tylko na dłonie chłopaka, które delikatnie masują mój brzuch.
Sprzedawca odchrząkuje i tym przywraca mnie do rzeczywistości.
Rozglądam się i widzę zmarszczone czoła i brwi wszystkich ludzi znajdujących się wokół nas, przez co na moich policzkach znaczy się lekki rumieniec.
Przygryzam wargę i kupuję dwie waty cukrowe.
Podaję mojemu towarzyszowi jedną watę i obserwuję jak dokładnie ją ogląda, marszcząc przy tym brwi.
Śmieję się cicho i ciągnę go na bok, do cienia na pobliską ławeczkę.
Siadamy na niej i Zayn delikatnie palcami dotyka waty, za chwilę zabiera dłoń, jakby ją coś poparzyło i wącha palce.
- Oderwij kawałek – instruuję, pokazując mu co ma robić.
Przypatruje się dokładnie moim ruchom, kiedy odrywam kawałek waty i powoli wkładam go do ust, później oblizuję palce.
Kiwa głową na znak, że rozumie i powtarza moją czynność na swojej wacie jedynie swoje palce przystawia do moich ust.
Cicho chichoczę i czuję znowu gorąco uderzające do mojej twarzy. Myślę, że mogę to wytłumaczyć słońcem i tym, że zawsze mam wypieki, kiedy zbyt długo na nim siedzę.
Oblizuję jego palce i zaraz się odsuwam widząc dziwne spojrzenia ludzi przechodzących obok nas.
- Gdzie chcesz iść? – zerkam na niego, kiedy już kończymy swoje waty.
Po tym jednym razie Zayn do końca sam oblizywał swoje palce, lecz nadal twierdził, że oblizane przeze mnie są ładniejsze.
Wprawiało mnie to w dziwny nastrój, bo jakim cudem palce wylizane przeze mnie mogą być fajniejsze?
Chyba, że chodziło mu o to jakie wtedy są, co może być prawdą.
- Co proponujesz? – unosi lekko brew, kładąc rękę na czole.
Wzruszam lekko ramionami i rozglądam się dokładnie, a co przykuwa moją uwagę?
Tunel miłości.
Zayn powiedział, że chciałby tam ze mną popłynąć, więc czemu nie spełnić jego marzenia?
- Tunel miłości? – patrzę na niego, a on delikatnie unosi kąciki ust i kiwa głową.
Wstaję z ławeczki i poprawiam sukienkę, łapiąc jego dłoń. Zayn szybko splata nasze palce i uśmiecham się pod nosem obserwując jak nasze dłonie bujają się w tym samym rytmie.
Opieram głowę na jego ramieniu i wdycham zapach jego ubrań. Są nowe, to czuć. Jednak troszczą się o niego, bo to niebywałe, że dano mu nowe ubrania tylko dlatego, że chciałam iść z nim na miasto.
Kupujemy bilety i wchodzimy do pomieszczenia, które zaprowadzi nas do przystani.
Łódki są w kształcie łabędzi, mają lekko różowy kolor i są dość ładne jak dla zakochanych par, które kochają kwiatuszki i serduszka.
Krzywię się lekko, ale moja twarz zmienia wyraz gdy patrzę na Zayna, który na ustach ma wymalowany szeroki uśmiech.
Wsiadam niepewnie do jednej z łódek, a Malik zajmuje miejsce obok mnie.
Na małym kokpicie znajduje się wielki, czerwony przycisk, który naciskam i łódka rusza.
Przestrzeń między nami i głuchą ciszę wypełniają delikatne dźwięki muzyki, płynącej z głośników, umieszczonych w oczach łabędzia.
Atmosfera jest dość miła i nawet nie wiem kiedy nasze dłonie znów są splecione i znajdują się na jego kolanie.
Opieram głowę na ramieniu mojego towarzysza i przymykam oczy rozkoszując się jego bliskością.
Traktuję go jak normalnego człowieka, nie jak obiekt moich westchnień, fantazji seksualnych, bądź skrytych marzeń.
To zwyczajny chłopak, który potrzebuje mojej pomocy i chcę mu poprawić życie i samopoczucie.
- Fajnie jest – szepcze, a w jego głosie da się usłyszeć uśmiech goszczący na jego wargach.
Szybko podchwytuję to i do końca podróży oboje uśmiechamy się szeroko.
Kiedy na końcu tunelu, łódź zatrzymuje się, ciężko wzdycham i żałuję, że to tak szybko minęło, ale zawsze to co dobre, szybko się kończy.
Wychodzę z łódki, podtrzymując ramienia Zayna i uśmiecham się do niego, na jego okazanie pomocy.
Machinalnie poprawiam sukienkę i zatykam pasmo włosów za ucho.
Łapię dłoń mojego towarzysza i wyprowadzam go z budynku. Musimy mrużyć oczy, gdyż słońce, podrażnia nasze oczy i nic nie widzimy.
Śmiejemy się sami do siebie, chyba nie wiedząc z czego i przechadzamy się po alejkach obok różnych kramów. Zayn znajduje bursztynowy naszyjnik i wtyka mi go do rąk.
Wątpię, żeby miał pieniądze, więc daję mu kwotę, równą z wartością naszyjnika i mulat płaci sprzedawcy, po czym wiąże naszyjnik na mojej szyi.
Dotykam wisiorka i badam jego kształt. To chyba serce, jest piękne i to wzruszający gest.
Uśmiecham się do chłopaka, na co jego oczy rozpromieniają się.
Splatam nasze palce i idziemy dalej.
Przy kolejnym stanowisku, którym jest rzucanie do celu, Zayn wygrywa dla mnie pluszową foczkę, którą od razu w myślach nazywam jego imieniem i mocno tulę.
Ludzie dookoła przyglądają się nam, pewnie dlatego, że większość mnie zna, a mój towarzysz to nowo widziana osoba w tym mieście.
Mogę wymyślić, że to jakiś mój daleki kuzyn, ale każdy dopatrzy się nikłego podobieństwa i moja teoria upadnie.
Muszę coś wymyślić, ale na szczęście nikt nas nie zaczepia, więc mamy względny spokój.
Zayn przez cały czas ciągnie mnie od jednego do drugiego stanowiska i dokładnie bada wszystkie przedmioty znajdujące się na stolikach.
Czasami pyta co to jest, ale względnie rzadko, więc cieszę się, że nie wyglądamy jak wariaci, gdy on może spytać o coś oczywistego, na przykład, co to pozytywka.
Obładowani i chyba najedzeni za wszystkie czasy idziemy w stronę wyjścia z lunaparku. Zayn niesie chyba już trzecią watę cukrową tego dnia, ja mam swoją foczkę i naszyjnik, wszyscy są szczęśliwi i atmosfera jest radosna.
Wpatruję się w niego i nie zauważam małej dziewczynki, która wpada we mnie i obie lądujemy na ziemi.
Cicho syczę z małego bólu, który mi doskwiera i pomagam podnieść się ze mnie chudej brunetce o przemiłych zielonych oczach.
Zerkam na Zayna, który nerwowo wodzi oczami po wszystkich, a swoje rozszalałe spojrzenie lokuje na dziewczynce, która wpatruje się w niego.
Czerwona lampka zapala się w mojej głowie i szybko wstaję i krzyczę, żeby dziewczynka uciekała, ale jej pisk tylko go rozwściecza.
Nigdy nie sądziłam, że osoba taka jak on, może złapać dziewczynkę za ramiona i podnieść na wysokość czubka swojej głowy.
Mała strasznie piszczy, co zwraca uwagę większości osób obok nas.
Dziewczynka prawie płacze, ale Zayn ma wszystko gdzieś. Łapie ją za kostki i odwraca głową do ziemi, lekko potrzepując.
- Zayn, zostaw ją! – krzyk wyrywa się z moich ust, które szybko zakrywam dłonią.
Podnosi na mnie swoje spojrzenie pełne złości i wiem, że nic nie pomoże.

- To Diabeł! – wykrzykuje mężczyzna z tłumu.